Menu

niedziela, 25 stycznia 2015

Rocznica


-Zella! Co ty zrobiłaś?
 Ogarnęłam wzrokiem kuchnię. Blaty pomazane dżemem ,urwane drzwiczki od szafki ,zbite słoiki. A ta mała szataica siedziała na krześle cała brudna i jadła powidła palcami. W kącie zauważyłam skuloną Aellę. Podeszłam do niej. Ona również nosiła ślady zbrodni: miała czekoladę na buzi. -Ty też? Co w was wstąpiło?
-Chciałyśmy wam zrobić śniadanie. Ale spadłam z krzesła i urwałam drzwiczki od szafki.- złapałam się za głowę. -I wypadło parę słoików. Chciałam je wepchnąć z powrotem ,ale wypadło ich więcej. To postanowiłam zjeść niektóre dżemy z tych słoików które pękły.- powiedziała Zella zanużając palec w słoiku.
-Nie jedz tego!- złapałam ją za rękę. -Zwariowałaś w tym na pewno jest szkło!- westchnęłam. Już po nas! -Dziewczynki do łazienki umyć ręce i buzie. Tylko niczego nie rozwalcie! Ja idę po Marilyn.

 Pobiegłam do pokoju i potrząsnęłam kuzyką.
-Marilyn! Wstawaj jesteś mi potrzebna!- krzyknęłam cicho.
-Co jest?
-Dziewczynki zdemolowały kuchnię.
-Że co?- natychmiast się poderwała. Ja natomiast obudziłam brata.
-Marven! Marven wstawaj śniadanie.
-Jeszcze pół godziny.
-W kuchni jest demolka!
-Co?- on również wstał.
 Ubrali szlafroki i zeszliśmy na dół. Marven gwizdnął.
-Wow! No to pięknie.
 Marilyn poszła po bliźniaczki. Na szczęście łazienki nie zrujnowały. Więc kuzynka zaprowadzila je na górę żeby się ubrały. Ja i Marven przymocowaliśmy drzwiczki od szafki ,ale co z dżemami?
-Nie da się ich przełożyć?
-Nie , pewnie mają szkło w środku. Musimy je wyrzucić. Na ich miejsce wźmiemy ze spiżarni nowe.
 Tak też zrobiliśmy. Zbite słoiki i ich zawartość wrzuciliśmy do kosza , zastąpiliśmy nowymi ,a potem umyliśmy szafki i podłogę. Marilyn przyprowadziła ubrane dziewczynki. Teraz pod naszym czujnym wzrokiem zrobiły nam wszystkim śniadanie. Ledwo skończyły na dół zeszł mama.
-Och! Co to?- zapytała na widok poszykowanego śniadania. -Nie musieliście.
-To był pomysł dziewczynek.
-Moje skarby!- mama ucałowała bliźniaczki. -Nawet mamy kwiatuszki w wazonie.- zachwycała się. Usiedliśmy więc do stołu.
 Milczeliśmy przez chwilę po czym Marilyn włączyła radio. Słuchaliśmy porannych wiadomości. Właśnie mówiono coś o Harpiach z Holyhead kiedy do okna podleciała sowa. A po niej jeszcze dwie. Wstałam od stołu i wzięłam listy. Dałam każdej sowie kawałek karmy po czym rozdałam listy. Jeden dla Marvena ,jeden dla Marilyn i jeden dla mnie. Mój pierwszy list z Hogwartu.
-W takim razie poszykujcie się. Pojedziemy na zakupy ,a potem na pole. Ubierzcie się.- zadecydowała mama.
 Ubrani i gotowi przenieśliśmy się dzięki Proszkowi Fiuu na ulicę Pokątną. Mama z bliźniaczkami poszła po książki ,Marven po kociołek dla mnie ,a Marilyn po resztę rzeczy. Ja musiałam iść po szatę.
 Weszłam do sklepu z używanymi szatami. Wzięłam z wieszaka mój rozmiar. Przymierzyłam i zapłaciłam. Gdy wyszłam ze sklepu spojrzałam na drógą stronę ulicy. Tłumy dzieci wchodziły do tamtego sklepu. Magiczne Dowcipy Weasley'ów. Ja nie miałam pieniędzy by pozwolić sobie na chociaż najmniejszą rzecz z tego sklepu. Westchnęłam ,poprawiłam reklamówkę z używaną szatą i ruszyłam dalej wzdłóż ulicy Pokątnej.
 Była jeszcze jedna rzecz którą musiałam załatwić sama. Kupno różdżki.
 Mimo długiego czasu spędzonego w sklepie pan Ollivander się na mnie nie gniewał. Po wielu próbach podał mi sztywną różdżkę wykonaną z cisu. Machnęłam nią.
-Wspaniale!- powiedział pan Ollivander.
-Jaki ma rdzeń?- zapytałam.
-Wyjątkowy. Szpon hipogryfa. Nie mam tutaj dużo takich. Proszę się z nią należycie obchodzić.
-Obiecuję. Dowidzenia ,dziękuję.- wyszłam ze sklepu. Już po chwili spotkałam Marilyn z Marvenem.
-I co? Jaka różdżka?- zapytała Mari.
-Cis.
-Haha!- Marven pokazał język kuzynce. -Mówiłem ci.
-Założył się ze mną o trzy knuty ,że będziesz mieć gruszę tak ciocia Liena.- wyjaśniła mi Marilyn.
-A rdzeń?- zapytał Marven z figlarnym uśmiechem.
-Szpon hipogryfa.
-Co?- powiedzieli jednocześnie.
-Obstawiałem ,że włókno smoczego serca.
-A ja myślałam ,że włos jednorożca.
-Bo nie znasz swojej kuzynki!- zaczęli się kłucić jak zwykle.
 Moja mama ma gruszę z włóknem smoczego serca. Marven ma ten sam rdzeń jednak jego różdżka jest klonowa. Marilyn ma heban i włos z ogona jednorożca. A różdżka taty była cisowa tak jak moja. Znalazłam ją dzień po katastrofie. Była złamana i porzucona w zborzu. Wzięłam ją na pamiątkę. Jej rdzeń to pióro fenixa.
-Halo tu ziemia! Rusz się.- Marven złapał mnie za rękę.
 Znaleźli mamę i wróciliśmy do domu. Marven pomógł mi znieść kufer ze strychu. Spakowałam się ,a potem poszliśmy na pole.
 Idąc przez spalone uprawy czułam się okrutnie. Tak jakbym deptała to na co tata pracował całe życie. Spojrzałam na różdżkę taty która miałam w kieszeni. Zatrzymaliśmy się przed grobami. Tak. Zostali tutaj pochwani. Staliśmy tak przez chwilę ,a potem poszli przygotować obiad. Ja zostałam.
 Wyjęłam różdżkę moją i taty. Nikt nie wiedział ,że ją mam. Złożyłam kawałek drewana na grobie. Spojrzałam na grób Saden. Dlaczego ona ,a nie ja? Zerknęłam na moją różdżkę. Ona miałaby swoją już od roku. Jednak...nie dożyła tego.
 Zaczęłam płakać jak małe dziecko.
 Była taka odważna. Pokazała im ,że się nie boi. Mogłam chociaż stanąć obok niej. Mogłam zrobić cokolwiek ... byle by nie zginęła.
 Jednak nie zrobiłam nic. Nic! Jestem słaba i nie potrzebna. Nie zasługuję na tą różdżkę! Jest tak podobna do różdżki taty. Ja jednak nie jestem do niego podobna. To Saden była jego młodszą kobiecą wersją. Mieli takie same żywe zielone oczy i brązowe włosy. Byli odważni jak lwy i mieli w sobie siłę do działania. Umieli bronić swojej rodziny ,poglądów ,honoru. Oboje przypłacili to życiem. Jestem ciekawa czy gdyby teraz mogli przemówić ,powiedzieliby ,że żałują. Oczywiście że nie! Tata wiedział w co się pakuje wstępując do Zakonu. Saden widziała ,że są uzbrojeni. Jednak się nie poddali.
 Saden i Revelin Moisson. Niech spoczywają w pokoju.
 Otarłam łzy i ruszyłam w stronę domu. Zjadłam obiad sama bo się spuźniłam. Poszłam na górę. W naszym wspólnym pokuju - moim , Marvena i Marilyn - jak zwykle siedzieliśmy wszyscy. Marilyn siedziala przy naszym wspólnym biurku i przeglądała książki i zeszyty. Marven siedział na swoim dolnym poziomie naszego piętrowego łóżka. Czytał magazyn o quiditchu. Westchnęłam głęboko i przysiadłam się do brata.
-Co tam?
-Harpie z Holyhead wygrały 80:70 z Niezrównanymi ze Stonewall.
-Nieźle. Utrzymują poziom.
 Gadaliśmy potem jeszcze o quidichu. Marven w tym roku chce dołączyć do reprezentacji Ravenclaw. Marzy o tym by zostać perfekcyjnym pałkażem. Ja natomiast widziałabym siebie jako obrońcę. Chciałabym się podszkolić ,ale nasze miotły to taki staroć ,że szkoda gadać.
-Dlatego powinniście się zainteresować czymś bardziej przyszłościowym.- wtrąciła Mari.
-Zamknij się!- powiedzieliśmy równocześnie.
 Wróciliśmy do rozmowy ,ale nie siedzieliśmy długo. Poszliśmy spać około dziewiątej godziny. Jutro rano trzeba będzue zrobić porządki w domu. Umyć okna i tak dalej. Strasznie mnie wkuza to ,że nie znam żadnych zaklęć. A nawet gdybym znała to nie mogę czarować bo jestem niepełnoletnia

3 komentarze:

  1. Super kocham twojego Bloga <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapowiada się ciekawie, zainteresowałaś mnie swoim blogiem, lecę czytać dale :))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na prawdę!? Nie sądziłam, że komyś będzie się chciało go przeczytać kiedy już go kończę.
      W każdym razie witam w naszym małym gronie i dziękuję za komplement
      ~ Cameleon

      Usuń

Widzicie to pole? Tak , to dlaczego nie ma jeszcze komentarzy!?
Piszcie swoje opinie , domysły i sugestie. Komentarze to dla mnie najważniejszy znak - znak ,że czytacie. Więc krytykujcie ile się da! =D