Menu

środa, 11 lutego 2015

Powrót do Marvena


- Kto to był? - zapytała Holon gdy wchodziłyśmy do klasy eliksirów. Widziała jak żegnam się z pewnym chłopakiem przed schodami.
- David. - odparłam obojętnie zajmując miejsce i wyjmując książkę.
- Co to za jeden?
- Ciiiii ! Nie chcesz chyba ,żeby proffesor Parkinson musiała nas uciszać. - uciszyłam ją chociaż wiedziałam ,że opiekunka Slytherinu na pewno nas nie upomni.
 Holon przez całą lekcję siedziała podniecona. Widziałam ,że strasznie cekawi ją mój nowy znajomy. Czekała na odpowiedź. Gdy już zadzwonił dzwonek , dziewczyna nie dawała mi spokoju :
- No to powiedz co to za David? Gdzie go poznałaś? Kim on jest?

- Hej Maureen! - powiedział David który właśnie podszedł do mnie. Spojrzał na Holon i wskazał na nią kciukiem. - Kim jest ta ślicznotka? Bez obrazy , ty jesteś śliczniejsza. - dodał mrugając do mnie.
- Holon River. - przedstawiła się.
- David Rowle.
- Znasz Maureen?
- Pewnie. Nie widać?
- No właśnie widzę. Kiedy się poznaliście?
- To było pierwszego dnia szkoły. - zaczął David teatralnym głosem , jakby opowiadał starą historię. - Potem jeszcze spotykaliśmy się w Pokoju Wspólnym. - mówił głosem jakby wspominał.
- Czyli jesteś ze Slytherinu?
- Tak jak ty.
 Zadzwonił dzwonek na lekcje O.P.C.M. i musieliśmy wracać na lekcje. Gdy tylko się zakończyła , ja , Holon i David zatopiliśmy się w długiej rozmowie. Polegało to na tym ,że oni wymyślali coraz to inne tematy do rozmów ,a ja słuchałam i tylko czasem coś krótko odpowiadałam. Na obiedzie dołączyła do nas Sasha. Robiliśmy lekcje w bibliotece kontynuując rozmowę.
 Dowiedzieliśmy się wielu rzeczy o sobie nawzajem. Holon umie grać na pianinie elektrycznym ,  Sasha jest jedynaczką ,a David interesuje się muzyką. Umówiliśmy się ,że jutro spotkamy się tak samo jak dzisiaj. I tak się stało. Od tamtego dnia spotykaliśmy się tak codzennie.
 Zdobyłam najlepszych przyjaciół. Mimo ,że żadko się odzywałam , oni mnie rozumieli i nie naciskali.
 Natomiast rzadko widywałam się z Marvenem i Marilyn. Czasami rzucali mi tylko spojrzenia ze stołu Krukonów.

 Cztery dni później - w sobotę. Szłam z dziewczynami korytarzem.
- Maureen! - usłyszałam za plecami. Marilyn biegła w moją stronę. Spojrzałam na nią pytająco. - Marven. - rzuciła zdyszana.
 O nie! Kuzynka złapała mnie za rękę i zaciągnęła do skrzydła szpitalnego. Na jednym z łóżek leżał mój brat. Podbiegłam do niego. Miał obandażowaną rękę , nogę i ciężko oddychał.
- Co … ?
- Spadł z miotły. - wytłumaczyła. - Właśnie sprawdzali czy nada się do dróżyny , gdy podleciał Kev Wood i strącił go z miotły. - wskazała chłopaka leżącego naprzeciw Marvena. - Gdy ten koleś zleciał już na ziemię , Brandon go pobił. - machnęła ręką w kierunku bruneta leżącego po prawej. On uśmiechnął się pokazując usta pełne krwi. - Nieźle go zlał. - skomentowała.
- Dzięki. - mrugnął do nas. - Maureen - zwrócił się do mnie. - nic mu nie będzie. - uśmiechnął się łagodnie.
 Odpowiedziałam mu zestresowanym , nieśmiałym uśmiechem. Jednak nie za bardzo w to wierzyłam. Usiadłam przy łóżku Marvena i ścisnęłam jego rękę. Do pokoju weszła Pani Pomfrey - pielęgniarka.
- Och , to jesteście. - spojrzała na swoją podkładkę. - Marven Moisson ma złamaną rękę , nogę i żebro. Będzie nieprzytomny mniej więcej do wieczora. Potem możecie przyjść go odwiedzić i zabrać do dormitorium. Będzie musiał odpoczywać przez tydzień. Ty - wskazała na Brandona piórem - będziesz wypuszczony za godzinę. Podam ci maść na rany.
- Będę mógł przepisywać Marven'owi lekcje?
- Myślę ,że to dobry pomysł. A ten chłopak? - zerknęła na Kev'a do którego nikt nie przyszedł.
- Pewnie niedługo ktoś do niego przyjdzie. - stwierdził Brandon.
- Dobrze. A teraz rozejść się! - zarządziła pani Pomfrey.
 Czemu nie mogłam zostać dłużej? Czy nie mogłabym jeszcze chwilę przy nim być? Chciałam już coś powiedzieć ,ale nie mogłam wydobyć głosu. Dlaczego wcześniej nie postarałam się chociaż odrobinę by przebywać choć trochę z Marvenem? Byłam na siebie strasznie zła.
 Gdy tylko wyszliśmy ze szkrzydła szpitalnego , skierowałam się do sowiarni. Nie mam pojęcia czemu dlaczego tam. Może po prostu wspomnałam ostatni raz , kiedy to przed czterema dniami rozmawiałam z Marvenem. Jakie były ostatnie słowa jakie do niego powiwdziałam? Krzyczałam do niego coś o tym nie ma racji co do mnie. Skuliłam się na podłodze przy małym oknie. To co mówiłam nie ma teraz znaczenia. Ważbe było to ,że krzyczałam i sprawiłam mu przykrość. Jak ja mogłam w ogule go opuścić? On ... jest jedyną osobą z którą na prawdę i szczerze rozmawiam.
 Chlipałam i odmrażałam sobie tyłek gdy .. drzwi do sowiarni skrzypnęły. Do środja wszedł jakiś chłopak. Chciałam się jak naszybciej wycofać tak aby mnie nie zobaczył. Ale on już mnie zauważył. Obrócił się w moją stronę ,a ja rozpoznałam w nim Raidena - kolegę Mrvena.
 Stał i patrzył na mnie ,a ja na niego. Nie byłam w stanie czokolwiek powiedzieć , ani się poruszyć. On najwyraźniej też. Zdawałam sobię sprawę ,że wyglądam koszmarnie - twarz czerwona od płaczu , potargane włosy , pognieciona szata.
 On wyglądał idealnie - fryzura w artystycznym nieładzie , błyszczące niebiesko - szare oczy , nienaganna zielona szata ... ZIELONA?! Mrugnęłam. Nadal zielona ... czy on? ... To niemożliwe.
 Jego wargi się otworzyły. Już myślałam ,że coś powie. Czekałam na każde jego słowo. Z jego ust wydobył się dźwięk , coś typu "aaa...". Błagam , powiedz coś - zaklinałam.
- Co się stało? - otrząsnął się i podszedł do mnie.
 Nie spodziewałam się tego. On przykląkł obok mnie. Odebrało mi dech. Od jego bliskości zrobiło mi się gorąco. Zapomniałam języka w gębie. Nawet normalnie nie byłabym w stanie czegokolwiek wydukać. Jednak byłam zdeterminowana.
- Marv ... - szepnęłam słabo.
- Słyszałem.
- Powinien ... dostać ...
- ... się do drużyny. Pewnie by się dostał gdyby nie mój b ... - urwał. Przeczesał włosy zmieszany. Udał ,że nic nie powiedział i pomógł mi wstać. Już chciał ze mną wyjść z sowiarni.
- Ty ... list. - przypomniałam mu wskazując na sowy.
- Ach! To .. do zobaczenia. - powiedział.
 Wyszłam z sowiarni zamykając drzwi. Zdałam sobie sprawę ,że nie mam pojęcia gdzie są Sasha , Holon i David. Nie wiedziałam gdzie pójść. Bez nich czułam się zagubiona. Stwierdziłam więc ,że pójdę do skrzydła szpitalnego. Najgorzej jednak było tam trafić. Błądziłam po korytarzach długą chwilę , gdy znalazłam się przy Bibliotece. Postanowiłam ,że na razie tam odpocznę. Wtedy poczułam jak ktoś puka mnie w ramię. Odwróciłam się pewna ,że zobaczę Davida.
- Hej Maureen. - to jednak był Brandon. - Już jestem! Pani Pomfrey wypuściła mnie tak jak obiecała. A co ty tutaj robisz?
- Nic. - pisnęłam.
- Ja też przyszedłem tu tylko tak sobie. Hej , nie chcesz się zobaczyć z Marvem? Pomfrey mówiła ,że chyba zaraz się obudzi.
 Przytaknęłam chętnie. On złapał mnie za rękę i zaprowadził do skrzydła szpitalnego. Od razu popędziłam do łóżka brata.
- Proszę. - powiedział Brandon zawiedzonym , smutnym głosem.
 Nie zwracałam na niego uwagi. Teraz liczył się tylko Marven. Ścisnęłam go za rękę. Przyglądałam się jego ubrudzonym włosom. Siedziałam tam parę minut. Nagle zauważyłam jak mrugnął powieką. A potem jeszcze raz! On się budził. Gdy spojrzał na mnie i delikatnie się uśmiechnął ogarnęło mnie takie szczęście jak nigdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Widzicie to pole? Tak , to dlaczego nie ma jeszcze komentarzy!?
Piszcie swoje opinie , domysły i sugestie. Komentarze to dla mnie najważniejszy znak - znak ,że czytacie. Więc krytykujcie ile się da! =D